piątek, 9 października 2015

Historia z morałem


Obiecałam opisać moje plany na przyszłość i ich ewolucje, więc proszę.
Hodowca nalewek- taki jest mój plan życiowy na chwile obecną. Mam nadzieje, że umiejętność robienia tych zacnych trunków mam w genach i że wyssałam ją z mlekiem matki. Miałam być hodowcą mleka, ale nalewki lepsze jednak. Nadal zamierzam osiąść z Szeptuchą w  Bieszczadach na staropanieńskie lata, hodować kozy, robić sery i piec chleby no i ciasteczka. Zapraszamy do naszej ziemianki w której zamiast drzwi będą koraliki ;)
W liceum nie wymyśliłam nic fascynującego niestety, a wtedy powinnam wpaść na najlepszy pomysł przecież.
W gimnazjum moim największym marzeniem było zostać ascetą. Chciałam uciec od swojego ciała, jeść czasami suchy chleb i pić samą wodę. Pragnęłam aby ludzie tak samo jak św. Aleksego mnie poniżali, wylewali na mnie pomyje i wszystkie brudy. Piękne! Co dziwne wydaję mnie się to dziś całkiem bliskie memu sercu i nadal mnie do tego ciągnie, może w trochę inny sposób, ale jednak mam ochotę się poniżyć czasem. Dzisiaj doskonale zdaje sobie sprawę, że przed piramidą Maslowa nie ucieknę za daleko, ale może zacznę chociaż pisać szczerze jak J.M. Coetzee, wtedy będziesz mogła Indygo mnie nie lubić i mieszać moja reputacje z błotem ;P 
A teraz najlepsze! W podstawówce miałam dużo pomysłów, ale żaden nie był nadzwyczajny, ale za to w przedszkolu jaką miałam wizje. Chciałam zostać ratownikiem. Oglądałam bardzo dużo „Słonecznego patrolu” wtedy i wyobrażałam sobie, że też tak kiedyś jak Pamela Anderson będę biegać w czerwonym stroju kąpielowym po plaży. Pływać jednak nie nauczyłam się do dziś, ale coś jednak z tego mam. W żaden bowiem fizyczny i genetyczny sposób nie da się wytłumaczyć moich walorów, więc uważajcie kochani co tam sobie marzycie :P A ja się tu dziwie, ze nikt poważnie mnie nie traktuje…



https://www.youtube.com/watch?v=NvaeMbo0NEQ

Czas powrotu…

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów w tym tygodniu widziałam księżyc, który wygląda jak kawałek pomarańczy .Ostatnio gdy go obserwowałam był zawsze w pełni. Takie to już są uroki wstawania o 5, ale przecież kto rano wstaje temu Pan Bóg daje! Jadąc autobusem dawkuje sobie starannie odmierzone porcje wierszy Vincenta i historii Owena. Przy wierszach łzy niepohamowanie opuszczają me oczodoły, a Owen wszędzie pokazuje mi znaki. Dzięki niemu zostałam szaloną fanką przeznaczenia, może to nawet i dobrze, ale uważać trochę muszę ze wzglądu na moje tendencje do nadinterpretacji i idealizacji. Jadąc uśmiecham się też do żółtych drzew :D
Tydzień ten zaliczam do udanych. Były niespodziewane i bardzo ciepłe uściski z Czacha i Markiem( prawie tak jak na woodzie ;) ). Zjadłam sporo moich ukochanych precli trochę sama, a trochę z Indygo, wypiłyśmy cydr nad Wartą i machałyśmy z Czaszką białymi chusteczkami na pożegnanie cokolwiek to miało oznaczać :) Kupiłam sobie najbardziej kolorowy indyjski plecak i chciałam przełamać rutynę, ale niestety chyba okradłam mężczyzn doszczętnie z testosteronu no i przede wszystkim z kultury i obycia w towarzystwie :D Nie chce już publicznie mówić co mi ewoluuje, wtajemniczeni wiedzą ;P
Trochę o aurach też dywagowałam, ale wróćmy do tematu czyli do sprawy mojego powrotu na uczelnie ;)
Optymizm obronny włączony na najwyższe obroty….
Gdy tam wchodzę słyszę to https://www.youtube.com/watch?v=5-GFHbkd6Vs
Dam tam rade przecież, będę miała pewniejszą prace i będzie dobrze, studia humanistyczne fajnie by było, ale ja przecież nienawidzę pamięciówek, a książki i swoje zainteresowania będę mogła rozwijać po mojej pracy, no i nikt nie będzie mi narzucał już co mam czytać i myśleć… Tak sobie pomyślałam. No więc Polibuda! Nie będę narzekać,  zrobię tego  inżyniera, choć dzisiaj pewnie wybrałabym inaczej. Tragicznie nie jest, tylko  ludzie tam tylko tacy obcy, co nie Mon?
„Oni nie maja rozkmin życiowych, prą do celu jak czołgi, a celem są pieniądze…” -Tak sobie narzekałyśmy.  Gardzą  humanistami, słabszych chcą zlikwidować bo zaniżają poziom, a lepszych bo są ich przyszłą konkurencją i czasami mogliby  ich wyprzedzić w wyścigu szczurów po kasę omm omm omm. Nie bardzo jest z kim porozmawiać, a już o czymś więcej niż uczelnia i czymś takim co mnie choć trochę fascynuje to już w ogóle trudno, priorytety życiowe bowiem skrajnie odmienne.  Zdarza mi się pleść straszne bzdury i robić z siebie debila, żeby chociaż trochę pozytywniej tam było. 
Na całe szczęście mam Asie, Skibę no i Marcina, z którymi jest dość żywiołowo i pozytywnie, z Marcinem też specyficznie.  No i zawsze można się pośmiać też z „Mojej rury”.
Zuzy i Mon już tam ze mną nie ma, tęsknie ogromnie. Powodzenia niech te Wasze nowe drogi będą tymi właściwymi i usłanymi spełnionymi marzeniami !

Ze mną jest jeszcze jeden problem związany z uczelnią techniczną, mianowicie strasznie boję się komputerów, wszelakich automatów, całej tej nowoczesności i mechanizacji.  Już nawet emeryci lepiej sobie radzą z Excelem niż ja,  Zuz potwierdza :P
Mimo  całej tej niechęci i lęku przyzwyczaiłam się jednak do pewnych automatyzacji. Na przykład do światła w łazience włączającego się na czujnik ruchu.
Pewnego razu gdy odbierałam Indygo z pracy (pracowała wtedy w dość nowoczesnym biurowcu) czekałam na nią trochę na korytarzu i próbowałam coś czytać, ale raczej obserwowałam przechodzących ludzi i bufetowe menu niż to robić. W pewnej chwili poczułam jednak potrzebę skorzystania z toalety, więc podniosłam dupsko z mojego punktu obserwacyjnego, schowałam lornetkę, przeszłam korytarz  po lśniących, marmurowych płytkach i wchodzę do łazienki. A tam ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ciemno! Więc zamiast cofnąć się i pacnąć włącznik światła za drzwiami zaczęłam machać do sufitu… Hello!  Oj trwało trochę zanim zrozumiałam co robię.

Dobrze, że nie przyzwyczaiłam się jeszcze do automatycznie otwieranych drzwi, a może to jednak wielka szkoda. 

sobota, 3 października 2015

:D Duma


Smutno...

Chciałam w ten weekend przygotować jakiś radosny wpis, ale co ja będę udawać…
Mam wielką ochotę przeczytać „List do pozostałych” Stachury, ale chyba rozsypie sobie na podłodze lego, zdejmę kapcie i zacznę po nich chodzić, będzie mniej bolało, albo walne sobie małym palcem od stopy w nocny stolik.
Do czego zamierzam pić w tym wpisie? Ja również do samotności. Jak to dobrze, że teraz miedzy nami Indygo to tak wygląda. Módlmy się za tych, którzy nie maja zupełnie nikogo. Mam tego dość.
Kiedyś jechałam tramwajem, była potworna, strasznie przygnębiająca pogoda, a na mnie działa to ogromnie. Jechałam i czułam aury. Z tramwaju wyszłam zapłakana, a łzy zlewały się z kroplami deszczu  na mojej twarzy. Stwierdziłam po tej tragicznej podróży, że chce być dziadkiem. Tak dziadkiem właśnie chce być! Oni mają w sobie taki wewnętrzny spokój już, czują dużo i życie pewnie doświadczyło  ich bardziej niż nas, a są mimo to bardziej radośni, otwarci- są szczęśliwsi.  Na dodatek mimo chorób, bólu i wieku, mają więcej energii życiowej i siły wewnętrznej. Nie wyobrażam sobie naszego wiecznie goniącego, roztrzęsionego, osamotnionego i smutnego pokolenia w ich wieku. Cóż tak to już jest jak każdy zamyka się w swoim świecie jak małża w swej muszli. Nie potrafimy normalnie rozmawiać, ba nawet słuchać już nie umiemy. Dusimy się w sobie. Poruszamy jak już tylko powierzchowne tematy i często te radosne sprawy, mówimy dużo, ale tak żeby powiedzieć jak najmniej i się czasami nie odkryć. Wydawać by się mogło, że może te internetowe znajomości wyglądają lepiej, bo przecież się nie znamy, nie musimy nic ukrywać, ale niestety dużo lepiej to nie wygląda. Tego też się boicie! Większość nawet nie ma odwagi powiedzieć o co chodzi i wyrazić szczerej opinii na Twój temat, a to jest ważne i potrzebne, nawet jeśli miałoby zaboleć w pierwszej chwili. Kłamie się więc, podkula ogon i rozpływa niczym kamfora, błąkając się dalej samotnie i udając szczęście – Wszystko spoko, super, nic mi nie jest i nie przeszkadza tak jak innym! Nie mówię, że mamy prowadzić tylko wzniosłe, trudne, egzystencjalne rozmowy. Nie! O pierdołach też fajnie pogadać i się pośmiać, to dobrze robi, ale trzeba potrafić się czasami otworzyć i wygadać dopóki w nas ta zdolność nie zaniknie zupełnie.  Jakby to było pięknie  być zdolnym do fascynacji kimś, a z wzajemnością to już w ogóle. Chłonąć się nawzajem  łapczywie jak zagubiony na pustyni wodę z wyimaginowanej studni. Móc czasami utonąć  w gąszczu myśli drugiej osoby jak w brudnej wodzie ten któremu realność ta szczęścia nie dała. Intrygować, zachwycać i też być intrygującym i zachwycającym dla kogoś tak jak tajemnica życia.


A tu wszyscy tacy zamknięci i co gorsza wypaleni, ja dużo lepsza nie jestem, a może nawet i gorsza. Co się musi stać, aby coś się zmieniło, żeby ludzie nie byli tacy sobie obcy i wrodzy. Jak to przezwyciężyć i rzucić się wreszcie komuś na szyje i powiedzieć wszystko tak jak to planujemy w myślach od dłuższego czasu. Ściskam ;)