wtorek, 1 grudnia 2015

HELP




Zapraszam do interpretacji andrzejkowych wróż wszystkich moich czytelników, a szczególnie inwigilatora z Francji :p Według nas Indygo wylała sobie kozła ( starego capa ), a ja knura bądź też a nawet bardziej żubra. Być może oznacza to zamianę Soplicy na  Żubrówkę, zawsze to  jakiś progres w życiu i to aż 8 %, nic sensowniejszego nie wymyśliłyśmy . Czekamy na Wasze wizje ^^

wróżba Indygo

moja wróżba 

sobota, 28 listopada 2015

Włóczęga w galopie

Pożalę się dziś, problem w sumie taki sam jak zawsze. 
Śnił mi się dziś raj. Wyglądał jak połączenie hmm  Valhalli i Woodstocku. Siedzieliśmy wszyscy ( ludzie ode mnie z wioski, z autobusu, z liceum, ze studiów i zewsząd ) o nic nikomu nie chodziło po prostu świętowaliśmy razem wszystkie niekończące się chwile, byli też ludzie z którymi nie wiedzieć czemu normalnie jestem zwaśniona, nikt już chyba nie wie o co poszło, tam nie było żadnych urazów i niedomówień wszyscy się kochaliśmy. Siedzieliśmy w wielkiej drewnianej karczmie, same stoły i ławki były już z wielkich pojedynczych bali zrobione, a ściany to chyba z drzew z największych, pff dużo większych niż rośną normalnie na świecie. Stoły oczywiście uginały się od picia i jedzenia, głównie widziałam owoce więc to przy okazji taki raj pod wegetarian :p Ci co chcieli pili piwo w wielkich metalowych pucharów, inni wcinali kawałki pomarańczy i rozmawiali. A i cały czas leciała muzyka, na ogół takie hiciory  jak u Szymona w Kultowej ostatnio, czyli Lady Punk, Piersi, Maanam itd. Poleciało też Flogging Molly i wtedy wszyscy wstali chwycili się pod ręce i biegnąc wokół stołów tańczyli machając nogami tak jak to można do FM ^^ To był jednak tylko sen, ale może po śmierci czeka na nas coś takiego, jest nadzieja… Czemu tak nie jest normalnie T_T Teraz słucham oczywiście Flogging i mam ciężki żal dupy, przepełnia mnie też ogromny smutek, że nie jest tak jak w moim śnie i chyba zaraz se strzelę w łeb gumką od gaci.
Teraz przechodzę do tematu głównego rozważań mych z ostatnich dni…( Zaczęłam to pisać we wtorek i chyba sobie troszkę wyśniłam to co bym chciała :P)
Jedyne o czym marze to odrobina spokoju. Galop psychiczny teraz wiecznie trwa, fizyczny też ostatnio. Jak to mówi staropolskie przysłowie jak się nie ma w głowie to trzeba mieć w nogach. Celebrować chwile chciałabym, ale nie chwile miedzy czymś, a czymś, i z czymś, tylko po prosty chwile, usiąść gdzieś bez celu, odetchnąć pełną piersią i się zrestartować, uspokoić myśli, niech na chwilę odfruną. Tym czasem jednak mój oddech nie jest ani pełny ani spokojny, a pełny spokoju to już wcale, jest on histerycznym półdechem, dreptam z nogi na nogę i dygocze w niepokoju. Kochany Św. Mikołaju przynieś mi w tym roku trochę wytchnienia. Staram się łapać chwile ostatnio choć czasu mam nie wiele, też zaczęłam chodzić z termosem i próbuje sobie robić małe pikniki, chociaż fizycznie staram się zatrzymać, skończyło się to tak, że rozlałam pół jogurtu dziś na miejskiej ławce, a potem polałam się herbatą, wczoraj z preclem wyszło mi trochę lepiej, ale nie wiele. A i jeszcze do złego autobusu wsiadłam, ktoś podbiegł wsiadł, więc ja też nie spojrzałam nawet na numer, myślałam że to ten właściwy, w sumie to nie myślałam :P Miałam 25% szansy aby trafić na odpowiedni, no ale nie udało się.
21 lat już tak góra i dół, Mount Everest i Rów Mariański, na zmianę 30 razy na minutę, wieczna ciężka życiowa rozkmina, ta katorżnik myślenia kolejny się znalazł. Nie powiem ma to swoje uroki wszystko, ale trochę się już zmęczyłam, jest to czasem zabawne nawet, dużo się wywija rzeczy niekonwencjonalnych  można się pośmiać z czegoś potem, ale ogólnie coraz częściej traci to u mnie zdrowy wymiar, nie mogę zwalać wszystkiego na pms. Kiedyś chodziłam wycofana jak teraz mój brat, nikomu się nie zwierzałam, starałam się zachowywać normalnie i nie przysparzać nikomu kłopotów, dusiłam w sobie wszystko i stałam z boku. Dziś jest tego za dużo i przestaję się hamować, jest mi głupio bo nie chce tyle wybuchać i robić fermentu wokół siebie, bo czemu niby i jakim prawem mam niszczyć spokój innych - niepokoić ich swoimi problemami i napadami agresji. Może ta jesień, aż tak na mnie podziałała, wiosną się włóczyłam, zdarzało mi się jeździć z wierszami w ręce od pętli do pętli i obserwować świat, wtedy miałam nadzwyczaj pełną głowę, ale jednak trochę mniej pełną jeszcze , lato było radosne, a moja energia i myśli pozytywne przecież, a na jesień chuj to strzelił. Do wszystkiego wiecznie dorabiam sobie teorie, nic nie może po prostu być, z niczego mogę zrobić rzecz największą. Postanowiłam więc sprawdzić czy serio coś nie gra czy wymyślam. Lubię być w drodze, szósty rok spędzam na niej no po 5 godzin dziennie 5 razy w tygodniu i snuje się jak prawdziwy lump coraz więcej, ale chodzi mi przede wszystkim o taką włóczęgę hmm metafizyczną :p Tak taka właśnie wokół tego świata. Typ 4w5 w końcu.  Jakieś porównanie może, czuję się jak taki wolny elektron, który sobie krąży i krąży wokół tego wszystkiego na najdalszej orbicie, ale oddziaływanie pewnych sił nigdy nie pozwoli mi się do tego zbliżyć i w tym uczestniczyć, ani też na dobre się odciąć. Tak mi się wydaję, że ja dla wszystkich to po prostu jestem i nic poza tym, jestem stoję na uboczu, czasami jest ze mną śmiesznie, czasami nikt nie wie o co mi chodzi, czasami jak ktoś ma problem to mi się zwierzy i taka jest moja rola, głębszych relacji, ani jakiejś większej integracji nie ma, może nawet i bym chciała, ale mnie się tak nie traktuję, z Indygo ostatnio jest wybitnie zacnie, mamy te same problemy, ale w ogólnym rozrachunku to raczej jest trochę cienko z innymi . Teraz trochę zmienię temat. Dziwna, inna, sama. Byłam dobrą koleżanka z którą można o wszystkim pogadać, ale z którą jest też czasem problem bo nie rozumie o co chodzi w życiu. Byłam buka która woli książki gdy byłam w dołku i jednocześnie na szczycie socjopatii, byłam nawet wiksonem gdy byłam na fali. Przez trzy lata byłam nawet w związku, ale chyba nikt nie traktował tego poważnie, szok wszystkich i niedowierzanie było ogromne, ona, ona się do tego nie nadaje, jakby mnie nie dotyczyły takie sprawy, miałam też ciche i jakieś takie trochę no wiadomo jakie osoby w klasach- przyjebane,  ja czasami też taka chodzę, ale nie zawsze i raczej mimo wszystko byłam lubiana( mówię teraz głównie o ludziach z gimnazjum) i nawet trochę się angażowałam w różne rzeczy wtedy i wychodziłam, ale to ja wszystkich najbardziej zdziwiłam. Strasznie się irytowałam wtedy tym faktem u innych no ok w końcu, a że ja to od razu oczy jak pięciozłotówki, a co niby ze mną było nie tak, nie rozumiałam. Nie  o to mi dziś chodzi, ale dokończę już ten temat, jak już nawet kogoś uświadomiłam o tym przez tamte trzy lata to dziś i tak tego nie pamięta, czas płynie, życie ewoluuje, tylko ja jestem niezmienna taka sama. Pojechałam dzisiaj się umówić do lekarza, a w drodze powrotnej miałam wstąpić do liceum bo po drodze i spytać się o matury. O ironio na przystanku spotkałam koleżankę z klasy licealnej, której nie widziałam od 3 lat, tak ja nazwę bo należała do tych w porywach 5 osób na 30 z którymi miałam jakiś kontakt, z nią trzymałam się całkiem, całkiem nawet, była trochę głupiutka i nieogarnięta, ale bardzo fajna, opowiadała mi o swoich „romansach” o tym jak to ktoś do niej napisał, albo o tym jak to się z kimś całowała na imprezie i to takie jej romanse były, zupełnie jak moje teraz, wcale nie przyszłościowe i naiwne. Z nauką też tak sobie jej szło, ale mniejsza. Spotkałam ja dziś okazało się że skończyła już jakieś studium, a teraz pracuje i zaocznie studiuje i ma faceta, jechała do pracy akurat, zdziwiłam się, ale też ucieszyłam się, dobrze jej życzę jak wszystkim z resztą. Spytała mnie co u mnie, a ja na to- Nic nowego. Stałam przed nią w tych samych glanach co 6 lat temu tylko trochę  bardziej podartych i rzeczywiście nie skłamałam. Ona pojechała dalej do pracy, a ja wysiadłam pod tą samą szkołą co wysiadłabym 6-3 lat temu, nadal w tym samym miejscu,  co prawda tam szłam tylko się czegoś dowiedzieć, a na zajęcia jechałam do innej, ale co to za różnica. W niedziele było to samo spotkałam się z koleżanką z klasy gimnazjalnej potłumaczyć jej matmę, skończyła jakąś szkołę, a teraz robi liceum zaocznie i chce podejść do matury, ma piękną córkę, swój dom i dzięki Bogu, ułożyło jej się życie szczęśliwie raczej,  opowiedziała mi trochę o tym co u niej, a co u Ciebie? – Po staremu ;) Nie chodzi mi już o to co one mają fizycznie( facet, dom, praca) chodzi też o jakąś taką już wewnętrzną życiową ogładę, którą czuć. Może jednak te przymioty które wcześniej wymieniłam w tym pomagają, ale przecież  nie wyczaruje sobie niczego i się nie zmuszę. Czy naprawdę tylko o to chodzi? Próbowałam tak kiedyś i jakoś nie do końca to czułam, rzucało mna nadal. Taki już mój los chyba i przeznaczenie, wydawało mi się zawsze, ze chciałabym założyć rodzinę, ale w sumie nie jestem o tym przekonana w 100%, nie wiem czy się nadaje do tego, karierze i nauce też poświęcić się chyba nie chce, pieniądze nie są celem mego życia  gdyby mogły to dla mnie mogą nie istnieć, a na nauce to się skupić nie mogę już :p Jak jest ktoś mądry to może mi wskazać drogę, bo w końcu coś robić muszę i już usłyszałam od kilku osób i sama tak twierdzę, że musze ukierunkować swoją energie, trzeba mieć jakiś cel. Propozycja 1 od Zl- Zaangażuj się w pomoc ludziom i światu, walcz o prawa! Propozycja 2 od mojego skina- Przełam się i wyrwij kogoś, musisz, ja będę Cię wspierał!  Sama muszę coś wymyślić, chociaż, znaczy aż i to ogromne pasje znaleźć. Pojebany człowiek i tyle.
A teraz Edward usprawiedliwi moje obżarstwo ostatnie :p
„ A mieliśmy już w nogach od tego czasu tych paręnaście kilometrów, a w głowie jak zawsze parę tysięcy głodnych myśli, a w brzuchu wielką dziurę przepastnej, za czymś bliżej niewiadomym, tęsknoty. Nikt tu nikogo nie będzie oszukiwał i nic tu się nie da oszukać: to wszystko woła jeść. Tako i jedliśmy. Jedliśmy,  aż miło”

Biorę się więc do roboty, jutro nagroda, a kaprysy zostawmy dla Klarysy!   

niedziela, 22 listopada 2015

Jogin z kraju Basków

Jak nie jakiś Borek wielkopolski, Śląsk, Lublin, a nawet Libia to teraz Hiszpańczyk i to nie byle jaki bo z kraju Basków. Przez te wszystkie moje wyjścia jakoś nigdy nie poznałam nikogo sensownego z sensownie odległego miejsca, a obszar moich działań kończy się przecież na Wrocławskiej. Widocznie tak ma być, że ja mogę sobie tylko wzdychać potem,  no i dobrze. Absztyfikanci moi jak tak dalej pójdzie z zaświatów chyba zaczną przybywać, a co świat to za mało- 007 chłódź się :p
To był piękny piątkowy wieczór w gronie jak z woodstockowego namiotu <3 I w sumie było bardzo woodstockowo, piliśmy razem, gadaliśmy bez ogródek i o dupie z dupy, leżeliśmy  wszyscy na ławce razem- jeden na drugim i śpiewaliśmy Piłe tango, czego normalnie poza woodem to pod karą tortur byśmy nie zrobili. Indygo nawet niechcący odświeżyła jeden z tamtych kontaktów, a ja jak to Nat powiedziała znowu znalazłam sobie „ latynoskiego” kochasia. Ten był teraz prawdziwy, a nie udawany i tylko ze względu na urodę.
Hopsam sobie radośnie i niewinnie, aż tu nagle  w pewnej chwili jakiś młodzieniec pyta mnie  po angielsku czy może ze mną zatańczyć, ja na to no, że yes. Jakby spytał po polsku to pewnie odparłabym nie :P Próbuje z  nim jakoś się dogadać, ale on tylko baskijski, hiszpański i angielski, a ja przecież po angielsku ni w ząb, a moje niemieckojęzyczne umiejętności  na nic się mogły zdać. Pohasałam z nim trochę i wymknęłam się do Cioci po radę, no i mówię, że taka a taka sytuacja i, że się nie dogadam i co ja mam mu powiedzieć? A Ona na to-  Pozostaje Ci język ciała ;D Zawsze słucham się Cioci, więc nie wiem czemu tym razem miałoby być inaczej :p
Koleś jednak przez cały czas próbował ze mną jakoś pokonwersować, ale no nie byłam w stanie więc zmęczona tymi nieudanymi próbami skleciłam „zdanie” you no speak English, you dance end maybe kiss… Co ta wódka robi z człowiekiem :D Nie sądziłam doprawdy, że jestem  zdolna  do takich oświadczeń i że po angielsku jest w stanie komuś coś przekazać.
Wieczór był jednak długi więc siłą rzeczy trzeba było jednak posiedzieć i porozmawiać. Pytam Go więc jak ma na imię, a on że Jogin, myślałam, że walne :D Zachowałam się w tym momencie jak Kevin Costner z tańczącego z wilkami w scenie z tatanką. Usiadłam na krześle w miarę możliwości po turecku i uniosłam ręce jako do medytacji i zamruczałam ohmmmmm i pytam jogin? Mój towarzysz pokiwał przytakująco rozbawioną głową- yes jogin :D Ziom spytał mnie o namiar i o imię, więc napisałam mu w telefonie swoją godność – serio się tak nazywasz? ( Ci co znają moje nazwisko zrozumieją), ja że jest yes i zaśpiewałam kawałek AC/DC highway to hell. Taa on na to że Ty to jesteś very taka właśnie diabelska :D No chyba zacznę się określać dowcipna, gorąca i z posagiem :D Może wtedy jakoś zdołam się wyeksponować  i osiągnąć to na co czeka moja rodzina. A tak swoją drogą to posag mam zacny: pierzyna, komplet sztućców, szydełkowy obrus, różowy durszlak  i wiele, wiele innych, ktoś chętny? :D Nie wiedziałam jak i nie potrafiłam go spławić, bo co miałam powiedzieć- Słuchaj ni popykasz, więc w zasadzie możesz sobie iść już. No nie dotarłoby, więc musiałam się nim zając. I tak se myślę teraz, że nawet nie najgorzej mi to wyszło. Powiedziałam mu nawet komplement, że wygląda trochę jak Joaquin Phoenix ( a teraz z ciekawostek Jogin, w sumie to Jokin to hiszpański odpowiednik Joaquina ) trafiłam w jego gust, zamówiłam Ring on fire Casha i bardzo się ucieszył- Oo Johnny Cash, I LIKE J. Cash.

Ogólnie dałam rade, prawdziwa polska gościnność  przeze mnie przemawiała. Normalnie to raczej wygląda to inaczej i nie daję rady w takich sytuacjach wcale i chyba wcale nie chce, może dlatego, że wiedziałam że to i tak nic jakoś się zachowałam, w rzeczywistości jakoś wszyscy mają mnie dosyć i uciekają jak się wdam z nimi w dyskusje. Pomyślałam sobie nawet, że może ze mną jest jak z Jachem, wszystko ładnie, pięknie, ale jak już się odezwę to koniec. Wiktor może potwierdzić, że chyba jednak nie powinnam mieć za dużego pola manewru i popisu jeśli chodzi o mowę, no nigdy wcześniej też nie usłyszałam- Stay with mee. Chyba jednak nie zniechęcił się i na coś liczył. Widzisz, przeznaczania nie oszukasz, Kamala to Kamala i czy chce czy nie musi zbałamucić jakiegoś jogina :P:*

Nico

Witajcie to już dobry miesiąc odkąd ostatni raz tutaj pisałam, oj nie ma dla mnie usprawiedliwienia… Działo się ostatnio nawet całkiem sporo u mnie, co prawda nie jestem tak szalona jak Krzysztof K. i nie skasowałam kilku bryk, ale za to obaliłam kilka flach :p A co raz nie zawsze, w  wodzie to się ryby ruchają przecież :D Tak właśnie, na takim poziomie jest moje poczucie humoru i ja ostatnio, Asia twierdzi, ze już nawet w oczyszczalni ścieków się ze mną wstyd pokazać. Byłam tam na uczelnianej wycieczce w październiku, było prawie jak w podstawówce ^^
 Trawiły mnie i w sumie znów zaczynają po tygodniu przerwy doskwierać mi bezsenne noce pełne myśli, niewyjaśnionych pytań, ataków gorączki i sahary w jadaczce. O co mi chodzi właściwie, powinnam i muszę coś zrobić i nawet chętnie bym zrobiła tylko co? Widok 3.47 jeszcze niezmrużonym okiem gdy trzeba wstać o 5.00 bezcenny, a najpiękniejsze wspomnienie życia w takich dniach to to jak kiedyś śniąc spadłam z wyra i dalej spałam na podłodze, jakie to było piękne. Mniej przyjemne to to jak straciłam orientacje we własnym łóżku, przebudziłam się i leżałam na skraju łóżka, więc żeby nie spaść obróciłam się szybko na drugi bok, no niestety to nie był ten skraj łóżka co myślałam tylko ten od ściany i przyłożyła z całej epy łbem w ścianę, ta sama się spizgałam ;D Tak serio to w niczym mi to nie pomogło i nic mi się nie ułożyło, a nawet jest coraz gorzej od tego czasu…
Powrót na uczelnie obudził we mnie małego socjopatę oczywiście, nie byłam wstanie wsiąść do żadnego miejskiego autobusu i tramwaju, szłam jak opętana z buta z ogrodów na uczelnie i z powrotem antagonistycznie, byłam  w niemożności jazdy z ludźmi autobusem po  Poznaniu bo myślałam, że kogoś użre albo walne głową w szybę, a poza tym musiałam się jakoś wyładować z faktu kolejnej nieprzespanej nocy, ale działało to wręcz odwrotnie i jeszcze bardziej się nakręcałam, i  w tym całym szalonym wędrowaniu podeszwę aż zgubiłam :D Tak właśnie,  przemierzam sobie most teatralny, ale nagle czuję że coś jest nie halo, odkleiła się od piety aż do samych palców. Miałam na szczęście biały sznurek w torbie- dostałam w prezencie od W. żebym to miała pod ręką jakbym chciała się powiesić hehehe ale tak czy inaczej ten sznurek uratował mi życie :p Przywiązałam sobie podeszwę na piękną białą kokardę no i siłą rzeczy musiałam wsiąść do tramwaju bo daleko bym tak nie uszła, dostawałam ataki histerycznego śmiechu z okazji całej tej sytuacji, było super! Kupiłam sobie taśmę pokleiłam całego buta, a po jakimś czasie Monika przywiozła mi jedyne zapasowe buty jakie miała w Poznaniu- czarne trampkowe balerinki i przez resztę dnia eksponowałam w nich moje wełniane skarpety w romby. Wracając kupiłam sobie buty prawdziwego lumpa, los tak chciał ;) Bawiłam się też w Prota ostatnio.  Kevin Spacey w K-Paxie scenę jedzenia banana w łupinie dublował aż 27 razy. Rozmawiałam o tym ostatnio z ZL i powiedział mi, ze on słyszał że te skóry są bardzo zdrowe i jak robi sobie koktajl to ma ochotę sobie ją tam zmiksować też, ale jeszcze tego nie zrobił. Pewnej niedzieli po moim owocowym śniadanku została mi skóra od banana, tak patrzę na nią, ona na mnie, no i chwyciłam ją i użarłam bez większego zastanowienia hmmm powiem Wam że Spacey za tą role powinien dostać Oskara :D  Zjadłam kawałek, niby w smaku całkiem spoko, ale czuję się jakieś takie fuj jak się ją je i dziwnie morda cierpnie ;)
Podobno te skóry działają psychoaktywnie, ale ja już chyba byłam wysoce psychoaktywna i nic nie poczułam. W sumie racja, że dobrze, że nie powiedziałeś mi o kokosie a w sumie czemu nie, ale z kiwi też spróbuje i potem opisze! ;P Wszyscy są ze mnie dumni teraz pewnie, o rety kotlety.
Jedna z tez porannych głosi, że my ( Indygo i ja i Wy kimkolwiek jesteście jeżeli macie taki sam problem) po prostu chcemy ŻYĆ! Same księżniczki teraz , siedzą tylko samotnie w wieżach i patrzą na świat przez tego swojego małego kilkucalowego windowsa i nic zero życia, chęci, tylko samotność. A jako że najpiękniejsze chwile przeżywa się z ludźmi, to mamy problem bo nie mamy z kim. Wypłynął więc pomysł rozwalania systemu o czym można poczytać u Indygo, ale chyba nikt tego wcale nie chce ;( A co gorsza odstraszamy chyba ludźmi naszymi chęciami i chęcią zaangażowania, ludzie boją się relacji, nic już nie ma.
Może trochę z opóźnieniem, ale mam tu coś o informatykach i o ich racjach :p W pierwszym zdaniu się usprawiedliwiam trochę ^^
Ciężko jest pisać gdy dni mijają w arkuszu kalkulacyjnym,
A myśli muszą krążyć i sprawić by lewa równała się prawej
- Lewa przecież nigdy nie równa się prawej!
Świat ma tyle smaków, odcienie i tajemniczych niedomówień,
Byłby taki nudny gdyby stworzyli go informatycy :p
Moje serce nie pracuje według systemu jeden, zero, zero, jeden
Jest tykającą bombą zegarową, a moja droga i czas nie tworzą funkcji liniowej
Czas mej bomby nie płynie 1,2,3,4,5….lecz 0,200,-500 
Nie wierzę, że Waszych serc też nie porywają czasem wichry namiętności
Więc nie bawcie się w Stwórcę!
Gdyby Bóg nie chciał Lord Byron, Salvador Dali, Janis Joplin i Johnny Depp :P nigdy by się nie narodzili
…. Hmmm?! Gdyby Go nie było jesienne liście nie miałyby tylu barw.
Ucieknijmy więc razem Malczewskiemu i zatańczmy radośnie Sirtaki nim wszyscy skończymy w cieniu pomidorów :p

Nie wszystko musi się kalkulować! Moje wołania chyba są bez sensu jednak, ale cóż taki jest już los Don Kichota, trudno.
Jestem smutna z innego powodu  a powód ten jest bardzo poważny- dostrzegam bowiem pierwsze oznaki mojego starzenia. Lat coraz więcej a w moim życiu coraz mniej. Z jednaj strony czuje się na 16, a z drugiej na 75. W tym tygodniu kupiłam sobie krem do twarzy i puściłam sobie jazz bo miałam taką ochotę T_T W. niedawno powiedział mi,  że już  wyglądam na 20 lat i załamał mnie, o mało sceny nie zrobiłam mu z tego powodu- Cooo? Ile? Jak mogłeś ? Ale serio? :p Wywalą mnie z tego bloga jak dalej będę gadać takie głupoty ;) O dziadach pisać nie będę bo ręce opadają, ale za to ja mam nowe postanowienie- być bardziej kobieca :D Zobaczymy jak mi wyjdzie, w sumie to nawet nie chce żeby coś wyszło, to tak dla mnie, ale zobaczymy, już zaczynam tak zrzędzić :p

Konkurs: Nie mogąc spać w nocy przypomniałam sobie o Indygowym wrześniu pełnym uniesień i stwierdziłam, że wymyśle coś do pozostałych miesięcy, jak ktoś ma jakieś pomysły to zachęcam ;)  
Styczeń- koniec byczeń
Luty- i chodzisz struty
Marzec- trudno rzec
Kwiecień- ??
Maj- to będzie raj!
Czerwiec- ??
Lipiec- ?? ^^
Sierpień- pełen cierpień
Wrzesień- pełen uniesień
Październik- ??
Listopad- nastrój opadł
Grudzień- pełen złudzeń



Ogólnie to i tak wszystko chuj! 

piątek, 9 października 2015

Historia z morałem


Obiecałam opisać moje plany na przyszłość i ich ewolucje, więc proszę.
Hodowca nalewek- taki jest mój plan życiowy na chwile obecną. Mam nadzieje, że umiejętność robienia tych zacnych trunków mam w genach i że wyssałam ją z mlekiem matki. Miałam być hodowcą mleka, ale nalewki lepsze jednak. Nadal zamierzam osiąść z Szeptuchą w  Bieszczadach na staropanieńskie lata, hodować kozy, robić sery i piec chleby no i ciasteczka. Zapraszamy do naszej ziemianki w której zamiast drzwi będą koraliki ;)
W liceum nie wymyśliłam nic fascynującego niestety, a wtedy powinnam wpaść na najlepszy pomysł przecież.
W gimnazjum moim największym marzeniem było zostać ascetą. Chciałam uciec od swojego ciała, jeść czasami suchy chleb i pić samą wodę. Pragnęłam aby ludzie tak samo jak św. Aleksego mnie poniżali, wylewali na mnie pomyje i wszystkie brudy. Piękne! Co dziwne wydaję mnie się to dziś całkiem bliskie memu sercu i nadal mnie do tego ciągnie, może w trochę inny sposób, ale jednak mam ochotę się poniżyć czasem. Dzisiaj doskonale zdaje sobie sprawę, że przed piramidą Maslowa nie ucieknę za daleko, ale może zacznę chociaż pisać szczerze jak J.M. Coetzee, wtedy będziesz mogła Indygo mnie nie lubić i mieszać moja reputacje z błotem ;P 
A teraz najlepsze! W podstawówce miałam dużo pomysłów, ale żaden nie był nadzwyczajny, ale za to w przedszkolu jaką miałam wizje. Chciałam zostać ratownikiem. Oglądałam bardzo dużo „Słonecznego patrolu” wtedy i wyobrażałam sobie, że też tak kiedyś jak Pamela Anderson będę biegać w czerwonym stroju kąpielowym po plaży. Pływać jednak nie nauczyłam się do dziś, ale coś jednak z tego mam. W żaden bowiem fizyczny i genetyczny sposób nie da się wytłumaczyć moich walorów, więc uważajcie kochani co tam sobie marzycie :P A ja się tu dziwie, ze nikt poważnie mnie nie traktuje…



https://www.youtube.com/watch?v=NvaeMbo0NEQ

Czas powrotu…

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów w tym tygodniu widziałam księżyc, który wygląda jak kawałek pomarańczy .Ostatnio gdy go obserwowałam był zawsze w pełni. Takie to już są uroki wstawania o 5, ale przecież kto rano wstaje temu Pan Bóg daje! Jadąc autobusem dawkuje sobie starannie odmierzone porcje wierszy Vincenta i historii Owena. Przy wierszach łzy niepohamowanie opuszczają me oczodoły, a Owen wszędzie pokazuje mi znaki. Dzięki niemu zostałam szaloną fanką przeznaczenia, może to nawet i dobrze, ale uważać trochę muszę ze wzglądu na moje tendencje do nadinterpretacji i idealizacji. Jadąc uśmiecham się też do żółtych drzew :D
Tydzień ten zaliczam do udanych. Były niespodziewane i bardzo ciepłe uściski z Czacha i Markiem( prawie tak jak na woodzie ;) ). Zjadłam sporo moich ukochanych precli trochę sama, a trochę z Indygo, wypiłyśmy cydr nad Wartą i machałyśmy z Czaszką białymi chusteczkami na pożegnanie cokolwiek to miało oznaczać :) Kupiłam sobie najbardziej kolorowy indyjski plecak i chciałam przełamać rutynę, ale niestety chyba okradłam mężczyzn doszczętnie z testosteronu no i przede wszystkim z kultury i obycia w towarzystwie :D Nie chce już publicznie mówić co mi ewoluuje, wtajemniczeni wiedzą ;P
Trochę o aurach też dywagowałam, ale wróćmy do tematu czyli do sprawy mojego powrotu na uczelnie ;)
Optymizm obronny włączony na najwyższe obroty….
Gdy tam wchodzę słyszę to https://www.youtube.com/watch?v=5-GFHbkd6Vs
Dam tam rade przecież, będę miała pewniejszą prace i będzie dobrze, studia humanistyczne fajnie by było, ale ja przecież nienawidzę pamięciówek, a książki i swoje zainteresowania będę mogła rozwijać po mojej pracy, no i nikt nie będzie mi narzucał już co mam czytać i myśleć… Tak sobie pomyślałam. No więc Polibuda! Nie będę narzekać,  zrobię tego  inżyniera, choć dzisiaj pewnie wybrałabym inaczej. Tragicznie nie jest, tylko  ludzie tam tylko tacy obcy, co nie Mon?
„Oni nie maja rozkmin życiowych, prą do celu jak czołgi, a celem są pieniądze…” -Tak sobie narzekałyśmy.  Gardzą  humanistami, słabszych chcą zlikwidować bo zaniżają poziom, a lepszych bo są ich przyszłą konkurencją i czasami mogliby  ich wyprzedzić w wyścigu szczurów po kasę omm omm omm. Nie bardzo jest z kim porozmawiać, a już o czymś więcej niż uczelnia i czymś takim co mnie choć trochę fascynuje to już w ogóle trudno, priorytety życiowe bowiem skrajnie odmienne.  Zdarza mi się pleść straszne bzdury i robić z siebie debila, żeby chociaż trochę pozytywniej tam było. 
Na całe szczęście mam Asie, Skibę no i Marcina, z którymi jest dość żywiołowo i pozytywnie, z Marcinem też specyficznie.  No i zawsze można się pośmiać też z „Mojej rury”.
Zuzy i Mon już tam ze mną nie ma, tęsknie ogromnie. Powodzenia niech te Wasze nowe drogi będą tymi właściwymi i usłanymi spełnionymi marzeniami !

Ze mną jest jeszcze jeden problem związany z uczelnią techniczną, mianowicie strasznie boję się komputerów, wszelakich automatów, całej tej nowoczesności i mechanizacji.  Już nawet emeryci lepiej sobie radzą z Excelem niż ja,  Zuz potwierdza :P
Mimo  całej tej niechęci i lęku przyzwyczaiłam się jednak do pewnych automatyzacji. Na przykład do światła w łazience włączającego się na czujnik ruchu.
Pewnego razu gdy odbierałam Indygo z pracy (pracowała wtedy w dość nowoczesnym biurowcu) czekałam na nią trochę na korytarzu i próbowałam coś czytać, ale raczej obserwowałam przechodzących ludzi i bufetowe menu niż to robić. W pewnej chwili poczułam jednak potrzebę skorzystania z toalety, więc podniosłam dupsko z mojego punktu obserwacyjnego, schowałam lornetkę, przeszłam korytarz  po lśniących, marmurowych płytkach i wchodzę do łazienki. A tam ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ciemno! Więc zamiast cofnąć się i pacnąć włącznik światła za drzwiami zaczęłam machać do sufitu… Hello!  Oj trwało trochę zanim zrozumiałam co robię.

Dobrze, że nie przyzwyczaiłam się jeszcze do automatycznie otwieranych drzwi, a może to jednak wielka szkoda.