Rzuca mną we wszystkie strony jednocześnie i w efekcie nieporuszona trwam w
miejscu. Trochę depresja, trochę agresja,
euforia, podnieta, smutek, melancholia, głód ludzi, pogarda dla ludzi,
socjopatia, chęć fascynacji, brak
zainteresowania i zwis totalny. O co chodzi? Jakaś niewidzialna ręka miesza mój
mózg jak bigos wielką drewnianą chochlą robiąc mamałygę. Z jednej strony zapach i smak
się ulatnia, ale z drugiej jakoś mnie to wszystko jeszcze boli i obojętne nie
staję się wcale. Podobno odgrzewany bigos staje się lepszy :P
Zasadniczo jest mi dobrze i nic był nie zmieniła, więc czego
mi właściwie brakuje? Nienajedzona, niewyspana, nienapita jakaś, no chyba
niedoszczana- bardziej sensownie tego wytłumaczyć się nie da, a przynajmniej ja
nie potrafię. O jakie my niedoszczane.
Kolejny lumpiarski weekend za nami. Mimo wielkich zapowiedzi
i przygotowań w wydarzeniu tym wzięły udział dwa najbardziej nieugięte lumpy- Indygo i ja.
Nie bez powodu bolą nas kolana przecież*. Tyle ludzi, żarcia, picia, tańców,
znów pojedziemy po bandzie- Born to be wild! Tak miało być …
Czarne chmury nadciągnęły, grad lenistwa i socjopatii spadł
i wykruszył część ekipy, ulewny deszcz zmoczył i nabawił przeziębienia
pozostałych, a porywisty wiatr jak się
potem okazało zagłuszył i przewiał gdzieś te piękne melodie, które miały nam
towarzyszyć tego wieczoru, piękny cygan zawiódł. Mimo całych tych przeciwności, katastrof i
złej aury wyruszyłyśmy nad rzekę ubrane w falbaniaste suknie sięgające kostek,
chusty z frędzlami, duże kolczyki i dzwoneczki na rękach. Cyganki dotarły
taborami nad rzekę :P Rozpoczęła się uczta- pyszne czekoladowe ciastka,
babeczki i wysokoprocentowe napoje. Potem modlitwa za nas ze wspólnotą do której
doprowadziły nas dźwięki gitary, następnie speluna w której czas wyjątkowo płynął zbyt wolno.
Nie grał nam piękny cygan lecz pyszałkowaty, muzyką w nasze gusta nie trafiał
lecz godził. Stracona wiara w istnienie mężczyzn, obudzone wredne sucze…
„ Piękne artystki z Hiszpanii ‘’ , ,, Macie swój styl,
wszystko w dupie i szanuje Was”. Honor mężczyzn uratował i poprawił nam nastrój
Pan Zygmunt ze swoją ekipą dresów. Ot taki paradoks. Trzeba nam więcej tolerancji i
może zmiany upodobań :P
Kolejny punkt programu to wyprawa do Od:zysku na pożegnanie
lata w nastroju takim jak cały weekend zresztą „ bo w ryj dać mogę dać ‘’.
Koncert Niesamowitej Sprawy na którym popadłam chwilowo nawet w
melancholie i smutek, ćwiartka więcej a tańczyłabym jak na Woodstocku, cóż nie
bez powodu otrzymałam tytuł największej fanki w Poznaniu. Ogromnie żałuje, że to już koniec skłotu, tak
późno tam dotarłam, a czułam się w nim dobrze. Krew się we mnie gotuje, a limfa wrze jak czytam i słysze komentarze tych wszystkich mądrych i wspaniałych ludzi na ten temat...
Były jeszcze spacery, zdjęcia, rodzinne dysputy i spotkania,
a także oglądanie Jacka Stronga z sercem w gardle i zaciśniętym żołądkiem. A po
wszystkim powrót do domu, tęsknota i samotność, noc zaćmienia, która była
trudna i posępna. Zdziczałam. Nie zamieniłam się co prawda w wilkołaka, ale
poczułam na karku chłodny oddech Wilka stepowego. Czyżby również do mnie
dotarła gradowa chmura? Cząstka Wodnika
ukryta w moim sercu tak czy inaczej jest teraz zagrożona. O rany firany!
* według pewnych źródeł ból kolan oznacza nieugiętość, ból
fizyczny oznacza defekt psychiczny :P mnie chyba powinno wszystko boleć w takim
razie :D